Jakos pod koniec marca kazdy z nas zorganizowal sobie dzien wolny od szkoly...wiadomo po co - wyjazd musi byc...planowalismy zobaczyc cos na polnocy...zebralismy sie w kilkanascie minut i juz w poldku...wtedy tez wciagnelismy do sqadu naszego przyjaciela Kopana - Ryjowke :)...kierowalismy sie w strone Swinoujscia...Jako pierwsze co odwiedzilismy bylo sympatyczne i urokliwe Jezioro Szmaragdowe.Zostawilismy poldera na parkingu i w droge na piechote zwiedzac...pospacerowalismy po szlakach, no i wiadomo - nuda niemilosierna...stwierdzilismy , ze trzeba owe jezioro na dziko obejsc i
tak tez zrobilismy...niesamowite wiosenne spiewy ptakow, swieze powietrze, cisza - cos pieknego...do momentu kiedy ktorys z chlopakow nie dojrzal linowej chustawki nad urwiskiem.Wiadomo wariaci to poszli sie pobujac.Zabawa elegancka, ale mi cos podpowiadalo, ze to dobrze sie nie skonczy...no i mialem racje :/ wtedy to szanowny Lisek zaliczyl lot z okolo 4 metrow na ziemie...na szczescie tylko sie porysowal, a ochota na dalsze bujanie przeszla rescie jak reka odjal...czym predzej zawinelismy sie do poldka i dalej w droge...krotki postuj pod wiejskim sklepem w celu zakupy zlocistego paliwa i jedziemy...kolejnym przystankiem byl stary port polaczony z cementownia.tam spedzilismy kilka chwil a Lis zostal opatrzony i poskladany przez Lame...mial pecha bo w aptecce mielismy tylko stara wode utleniona ktora dzialala jak kwas...zal nam sie chlopaka zrobilo, ( bol jakiego doswiadczal sprawial ze kazdemu z nas bylo niedo smiechu) wiec poszlismy posiedziec przy piwku i pogadac...zwiedzilismy potem wszystkie budynki jakie jeszcze sie nie zawalily, popatrzylismy na wode i dalej w droge...do samego Swinoujscia nie dojechalismy, a to dlatego, ze samo to miasto bedzie innym wypadem...Kierowalismy sie juz w rodzinne strony, ale przed tym musielismy znalezc miejsce gdzie mozna by spozyc jakis obiadek...jadac po bezdrozach ( co okazalo sie trafne) znalezlismy stara chate, ktora straszyla gdzies w polu...nie omieszkalismy jej nie zwiedzic i posluchac wiatru szumiacego w srodku...widac bylo, ze dawno nikogo tam nie bylo a to za sprawa pajeczyn i starych ksiazek jeszcze z polowy okresu komunistycznego...zobczylismy co chcielismy, zalozylismy skrzyneczke i ruszylismydalej w poszukiwaniu miejsca na palenisko...Pan Bison przypomnial sobie ze tu niedaleko od miejsca w ktorym jestesmy jest Gora Zielonczyn - idealne miejsce na ognisko i wypicie zimnego Zubra...
Pojechalismy i po drodze odwiedzilismy jeszcze ogromne wiatraki pradotworcze...Zalozylismy tam pod jednym z nich skrzyneczke i podazylismy dalej w strone gory. Trafilismy bez problemow. Od razu zabralismy sie za zbieranie drewna i juz ognisko sie pali...Kielbaski,piwko i sliczne widoki ze szczytu gory idealnie zakonczyly nasz dzien i chlodny wieczor...zebralismy sie, posprzatalismy smieci i kilkanascie minut pozniej bylismy juz w domach, planujac kolejne eskapady :)
|